Święta Bożego Narodzenia... Już trzecie „wojenne” święta i czyż ostatnie? Życie upodabnia się coraz bardziej do snu. Jest w nim jakaś szara, jednostajna widmowość. Dzień upływa niby to normalnie, wszystko odbywa się jak zwykle — choinka, goście, nawet ciasta świąteczne, chociaż tak trudno jest o mąkę. Zauważyłam, że nigdy przedtem ludzie nie dbali w takim stopniu o porządek i ład w domu jak teraz — jak gdyby ten porządek i równowagę domową chcieli przeciwstawić chaosowi panującemu na świecie.
Lwów, 28 grudnia
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Po latach długich niewoli po raz pierwszy Polska święta Bożego Narodzenia obchodzi swobodna, wolna, wyciągając ramiona rozkute z kajdan ku jutrzence nowego życia, nowych sił i pragnień. Z głębi duszy potężny prąd radości wydobywa się na zewnątrz, zapala błyski w oczach, pręży ramiona ku pracy. Jesteście wolnymi! Czy wiecie, co to znaczy? Czy zdołacie pojąć tę przepaść, która dzieli dzień dzisiejszy od dnia wczorajszego?
Poznań, 25 grudnia
„Kurier Poznański”, nr 296, z 25 grudnia 1918.
24 grudnia dla całego otoczenia Naczelnika Państwa odbyła się wigilja w Belwederze, poczem Naczelnik Państwa [Józef Piłsudski] objechał garnizony i szpitale wojskowe, dzieląc się wszędzie opłatkiem z żołnierzami: trwało to do późnego wieczora, objechaliśmy całą Warszawę od końca Pragi do Lotniska.
Marszruta była zgóry ułożona, wszędzie czekano na nas z choinkami, wygłaszano mowy, deklamowano, zasiadaliśmy chwilę do stołów – wszystko miało charakter bardzo miły.
Zdarzyło się tylko małe nieporozumienie na Lotnisku, gdzie przez pomyłkę zatrzymaliśmy się nie przed Kasynem oficerskiem, w którem czekali zebrani oficerowie, a przed koszarami jednej z kompanji; gawęda z żołnierzami, spożywającemi wigilię i nieprzygotowanemi na odwiedziny Naczelnika, zajęła tyle czasu, że nie zajechaliśmy już do kasyna oficerskiego.
Warszawa, 24 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską” stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie – po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
Warszawa, 24 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Będzie dziś „uczta” czy też nie będzie? To był temat prawie całego wczorajszego dnia. [...] Wieczór. Spokojnie – nikogo nie wołają. A więc będzie czy nie? Wreszcie sygnały światłem, trzy zgaszenia, więc wołają. Idzie Sperber, o ile będzie uczta, zawezwie światłem resztę. Mija pewien czas, straciliśmy nadzieję na pójście, ale są sygnały. Ruch, krzyk, hałas i ubieranie się. Kto idzie pierwszy? Drugi? Ja cieszę się na pójście, choć zazwyczaj niezbyt się z tym spieszę. Dziś chętnie chcę zjeść coś dobrego i... napić się. Napić się i być w dobrym humorze. Wreszcie towarzystwo wyłazi. My idziemy ostatni. Zabieramy przygotowane prezenty (leżały w budzie psa) i walimy prosto. Jędrzej już szedł nas wołać, bo Pola wyjątkowo dłużej dziś się zbierała (założyła aż... sukienkę i koszulę dzienną).
Wchodzimy, krótkie życzenia, Pola wręcza prezenty; małej Irce osobno, ta od razu rozpakowuje, bo jest ciekawa. Wszyscy gapią się na nas – co przynieśliśmy. Całe towarzystwo siedzi dookoła stołu, pierwszy raz w ciągu całego roku znajdujemy się w komplecie, w dziewięcioro, w mieszkaniu. Stół obficie zastawiony, siadamy więc do „roboty”. Idzie na pierwszy ogień wódka, a potem towarzystwo zmiata, że hej. Nikt nie puszcza ani słowa z gęby, tylko zęby i widelce szczękają. Jędrzej podaje półmisek za półmiskiem. Pyszne rzeczy – wędzonka, szynka, kiełbasa, salceson, wódka, babka, bułka, ciasto i piwo. Mieszamy to w różnych porządkach. Jeden łapie przed drugim, bo... zaraz nie będzie.
Pola była głodna, więc wódka od razu jej zakręciła w głowie, ja pomagam jej wypić resztę, a także piwo przeznaczone dla niej. Z wódką jest zawód. Wszyscy liczyli na parę litrów, ale dano zaledwie jeden litr. Okazało się potem, że to... Sperber nabuntował Jędrzeja, by więcej nie dał, obawiał się upicia i awantur. Jędrzej nie dał się prosić dwa razy.
W każdym razie humory były wyśmienite, zrozumiałe, gdy się podjadło i popiło. Były toasty, gadało się, pocieszało Jędrzeja, że będzie lepiej, że następne święta... to już na pewno na wolności będzie się obchodziło. Jędrzej miał pretensje, bo to samo w ubiegłym roku mu się przyrzekało.
Kołomyja, 27 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Od wczesnego ranka do sali [warszawskiego kina] „Roma” dążyły matki i ojcowie, prowadzący za rączki swoje podniecone oczekiwaniem dzieci. Starsze dzieci chodzące już do szkoły odsylabizować mogą napisy na rozwieszonych transparentach: „Dziecko – skarb Narodu i Państwa” oraz „Bezpłatna nauka dla wszystkich w Odrodzonej Ojczyźnie”. Później zabawa potoczyła się już bez wtrętów ideologicznych: teatr kukiełkowy przedstawił inscenizacje bajki „O Kasi, co gąski zgubiła”, a „dobrotliwy Święty Mikołaj” rozdał prezenty.
Warszawa, ok. 7 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Już wkrótce zabłyśnie przecudnymi promieniami gwiazda Betlejemska. Owiani żywą wiarą, w nastroju religijnym powitamy Księcia Pokoju. Tradycyjnym zwyczajem chrześcijańskim przesyłamy Wam Życzenia Świąteczne. Niechaj rozpromieni się nad naszymi narodami zorza nowego życia. Wobec Narodzonego podajmy sobie dłonie i przyrzeknijmy: nigdy więcej wojny. Z całych sił naszych walczyć będziemy o pokój na całym świecie. Wolność i niepodległość dla narodów bez ucisku, krzywd i niesprawiedliwości. Każdemu praca, pokój i sprawiedliwość bez wyzysku i niewoli. Wolne, zjednoczone, suwerenne i pokój miłujące Niemcy z niepodległą Polską, jako równi z równymi, wolni z wolnymi nad wieczystą granicą Pokoju na Odrze i Nysie iść odtąd będą, pomagając sobie wzajemnie, ku lepszej świetlanej przyszłości.
Takie my księża katoliccy i katolicy Ziemi Szczecińskiej Wam sąsiedzkie ślemy życzenia.
Szczecin, 9 grudnia
Antoni Dudek, Sutanny w służbie Peerelu, „Karta” nr 25/1998.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia 1953 r. Obchodzono je w innym nastroju niż w poprzednich głodowych latach. Była nawet choinka cedrowa, dość ciekawie przybrana, bo wieszano na niej wiele rzeczy niezwiązanych z tradycją. Oprócz waty, więźniowie wieszali na niej napisy z życzeniami w różnych językach oraz kartki i listy od rodzin. Była to pierwsza wigilia przy choince — wielonarodowościowa. [...] Nie było już w naszym obozie wielkiego reżimu, ale nadal pracowaliśmy po 10 godzin na dobę i 2 godziny „udarnika” (prac dla obozu).
Obóz Łazo na Kołymie, 24 grudnia
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Od rana ciężki smutek, pewnie dlatego, że w dniu wigilijnym jestem sam. Gorycz, że nie piszę. W zeszłym roku tego dnia ukończyłem Wysoką ścianę. Łączyłem z tym dramatem wiele nadziei, tymczasem... grano go tylko w Krakowie. Żaden z moich poetyckich dramatów nie wszedł na scenę. Czy się doczekam, że zobaczę dramaty greckie lub biblijne? Ciągle jestem dotąd nieznany w zakresie, który mnie w pełni legitymuje. Oto największe moje troski, poza osobistymi innej natury. Ale tych nic nie zmieni.
Po południu urodził się pomysł dramatu. Aż boję się o tym pisać. Muszę ten pomysł zrealizować. Notatki w czarnym zeszycie na razie chaotyczne. Ale będę je rozwijał, byleby nie pokonał mnie demon zwątpienia. Tylko w konkretnym materiale mogę sprawdzić, czy będzie to dobre. Muszę zacząć pisać, inaczej wszystko mnie mierzi i drażni. Ten dramat musi być eksperymentalny, inny niż dotąd — musi być poetycki, intelektualny i dający uogólnienia współczesności. [...]
Miły nastrój na Wigilii u sióstr. O godzinie 20.10 przemawiał przez radio ks. Prymas. Zwracał się do wszystkich Polaków na całym świecie w duchu jedności i wzajemnej miłości. Mówił o Polsce, o pracy, odbudowie kraju, o kamieniu węgielnym jedności, którą stwarza wiara. Nawoływał też Polaków z zagranicy do służby Polsce, do pomocy gospodarczej. Przemówienie ks. Prymasa ma ogromne znaczenie międzynarodowe i polityczne. Jest to fakt wielkiej doniosłości, który przyniesie skutki jak najlepsze. `
Pod koniec Wilii, gdyśmy nadal słuchali radia — spiker zapowiedział moje przemówienie Pokój ludziom dobrej woli. Niespodzianka miła i wzruszająca. Zbiegły się powtórnie wszystkie siostry i słuchały, nie mogąc się nadziwić, że ja prawdziwy siedzę przy stole, a tam z maszyny idzie mój głos.
O północy — pasterka. Kolędy śpiewane przez siostry i przez górali — zawsze do głębi poruszają serce.
Warszawa, 24 grudnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Łaziłem trochę po mieście – bardzo jest w święta osobliwie: ogromne, zupełnie bezludne bloki, taki jakiś nowoczesny Utrillo. W kościołach kolorowe szopki, sporo ślubów i chrzcin, od czternastej za to już zupełna przyprószona śniegiem pustka. Wszyscy żrą w domu albo oglądają telewizję.
Warszawa, 25 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Dziś wigilia 24 grudnia 1975, godz. 12.00 w południe. W drodze do Urzędu Pocztowego, przechodzę koło sklepu spożywczego przy ul. Grójeckiej. Na zapleczu sklepu poczwórna kolejka długości około 1 km. Stoją ustawieni w czwórki przeważnie ludzie starzy i młodzież. Wkrótce mają przywieźć następny transport chleba. Słychać w kolejce złorzeczenia. Pytam stojących, jak długo czekają na chleb — od pięciu do sześciu godzin — brzmi odpowiedź. Mówią, że na Pradze pokazali się „koniki chlebowe” proponujący kupno chleba po 15 zł za bochenek, którego cena wynosi [normalnie] 4 zł.
W wigilię Bożego Narodzenia stoją ludzie w kolejkach godzinami, nie po frykasy, nie po luksusowe wędliny, których od dawna brak, lecz po prostu po chleb. Dzieje się to już po VII Zjedźcie rządzącej Partii, gdy jeszcze na łamach prasy trwa propagandowe samochwalstwo kasty rządzącej, gdy zapowiada się historyczną zmianę Konstytucji, gdy rząd i partia głoszą urbi et orbi o dalszym wielkim wzroście stopy życiowej ludności w Polsce.
Ludzie pytają, jak się to dzieje, że znakomici planiści i organizatorzy życia gospodarczego w kraju, nie potrafią zapewnić normalnej dostawy chleba, nawet w stolicy.
Warszawa, 24 grudnia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum: 15637/II/t. 3.
Działy się dziś potworne sceny z powodu braku chleba w sklepach. Dowieziono bowiem jakiś stary, twardy, sprzed tygodnia, sądząc, że ludzie wszystko muszą kupić „na święta”. Ale tłum się zbuntował. „Nie bierzmy tych kamieni, niech je Gierek zje!”
Warszawa, 23 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dzień wigilijny. Wczoraj w całej Warszawie tematem numer jeden był brak świeżego pieczywa na święta. Spotkałem znakomitego aktora Bronisława Pawlika. Opowiadał mi o nastrojach w środowisku teatralnym. Wszyscy bardzo przygnębieni. Takich smutnych świąt jeszcze nie było. Halina mówi: „Do nich dopiero teraz dociera to, o czym my wiemy już od dawna”. W kolejkach ludzie strasznie psioczą. Opowiadają różne dowcipy o Gierku. Na przykład, że Gomułka chodzi sobie po ogródku i śpiewa: „Hejże ha, hejże ha! Gierek skończy tak jak ja!”.
Warszawa, 24 grudnia
Marian Brandys, Dziennik 1978, Warszawa 1997.
Niesamowite ogonki przed sklepami mięsnymi, rybnymi i w ogóle spożywczymi ilustrują potworną sytuację w naszym kraju i odstręczają od myśli o świętach. Strach wyjść z domu. Lepiej zjeść kawałek suchego chleba (o ile się go dostanie!), niż znosić te kłótnie i bójki w ogonkach rozjuszonych i zrozpaczonych ludzi.
— Nawet podczas okupacji niemieckiej takich ogonków nie było! — mówią rozżaleni.
— Ale za to teraz, za Sowietów, są! — wykrzykują co odważniejsi.
Warszawa, 18 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Niesamowite te ogonki przed sklepami mięsnymi, rybnymi i w ogóle spożywczymi ilustrują potworną sytuację w naszym kraju i odstręczają myśli o świętach. Strach wyjść z domu. Lepiej zjeść kawałek suchego chleba (o ile się go dostanie!), niż znosić te kłótnie i bójki w ogonkach rozjuszonych i zrozpaczonych ludzi.
— Podczas okupacji niemieckiej nawet takich ogonków nie było! — mówią rozżaleni.
Ale za to teraz, za Sowietów, są! wykrzykują co odważniejsi.
Warszawa, 18 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
W ludziach tułają się jeszcze resztki tradycyjnych zapałów świątecznych, których realizacja przekracza właściwie możliwości. [...] Jakież to wszystko upadlające, co z nami zrobili! Wolę nie jeść, niż tak się dać zgnoić. Kupuję to co konieczne, ale jest to naprawdę męczarnią. Sklepy puste, ekspedientki zdenerwowane i niegrzeczne, zwłaszcza kiedy klienci, pieniący się furią, na ich głowy zlewają swoje żale i pretensje. Nikt już nie kryje tego, co myśli. [...]
Na ulicy widać ludzi o szarych, smutnych, zgnębionych twarzach. Ulice są też szare, wilgotne od padającego deszczu, bez świateł, bez dekoracji świątecznych. Gdzieniegdzie na wystawie — obok pudełek z makaronem czy płatków owsianych — stoi jakaś smutna, wyleniała choinka z kilkoma świecidełkami. Jak na urągowisko.
Warszawa, 19 grudnia
Teresa Konarska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, AO II/176, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dzień jak co dzień... Dwa razy wychodziłam, żeby cokolwiek kupić. W ludziach tułają się jeszcze resztki tradycyjnych zapałów świątecznych, których realizacja przekracza właściwie możliwości. Są i tacy, którzy od wieczora już ustawiają się w kolejki przed sklepami mięsnymi, aby rano, gdy sklep otworzą, zdobyć jakiś ochłap. Jakież to wszystko upadlające, co z nami zrobili! Wolę nie jeść, niż tak się dać zgnoić. Kupuję to co konieczne, ale jest to naprawdę męczarnią. Sklepy puste, ekspedientki zdenerwowane i niegrzeczne [...].
[...] Trudno szukać w ludziach dobrego nastroju. Na ulicy widać ludzi o szarych, smutnych, zgnębionych twarzach. Ulice są też szare, wilgotne od padającego deszczu, bez świateł, bez dekoracji świątecznych. Gdzieniegdzie na wystawie — obok pudełek z makaronem czy płatków owsianych — stoi jakaś smutna, wyleniała choinka z kilkoma świecidełkami. Jak na urągowisko... Pamiętam londyńskie sklepy, które już w listopadzie przyciągały oczy rozjarzonymi światłami, atrakcyjnymi dekoracjami, bogactwem artykułów spożywczych i przemysłowych. Ludzie — uprzejmi i uśmiechnięci — biegali po sklepach, traktując to jako przyjemność i rozrywkę. Dlaczego? Dlaczego zrobiono z nas tę proletariacką, wymordowaną fizycznie i psychicznie masę ludzką?
Warszawa, 19 grudnia
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.
To wielkie dziedzictwo, któremu na imię Polska, domaga się zerwania z niedobrą tradycją ostatnich dziesięcioleci. Lata te — pozbawiając społeczeństwo należnej mu podmiotowości i suwerenności — przyniosły ogromne szkody nie tylko ekonomiczne, ale także moralne. [...]
Wiadomo, że trzeba dokonać zmian zasadniczych. Trzeba sprawiedliwie osądzić sam system, oraz metody „wedle owoców”. [...] Polska nie może być własnością żadnej uprzywilejowanej grupy — może być tylko własnością wszystkich i tylko wszyscy mogą tworzyć — na równych prawach — wedle miary wspólnego dobra. I muszą mieć prawo do takiego tworzenia. Bo to jest wspólne dziedzictwo! Wiele rzeczy słusznych i prawdziwych mówi się i pisze na ten temat; trzeba, aby zamieniły się w rzeczywistość. Nie można igrać z wyzwaniem dziejów!
To wszystko, co powiedziałem, odnosi się do społeczeństwa, do całego społeczeństwa, do każdego i do wszystkich. Władza nie jest poza społeczeństwem, nie jest tylko ponad nim, jest dla niego. Podczas ostatniej pielgrzymki a także poprzednio wielokroć mówiłem moim rodakom: „Musicie od siebie wymagać” — tak mówiłem do młodzieży, tak mówiłem do różnych grup od duchowieństwa poczynając. Niech każdy z nas siebie w sumieniu osądzi! Nie można jednak wymagać, nie stwarzając warunków, aby człowiek to wymaganie podjął. Tak, tu chodzi o człowieka — o każdego człowieka w Polsce. Tak, każdy jest odpowiedzialny! Jednakże, kiedy społeczeństwo jest w kryzysie, ci, którzy sprawują władzę, nie mogą myśleć tylko o tym, jak zabezpieczyć swoją władzę, ale jak stworzyć warunki do wychodzenia z kryzysu, jak przywrócić każdemu i wszystkim moralne warunki do podejmowania odpowiedzialności za dobro własne i wspólne, jak zerwać z poczuciem bezsensu pracy na ojczystej ziemi, jak zapewnić dach nad głową milionom młodych małżeństw i rodzin. Mówię to przy życzeniach wigilijnych. Mówię zaś to, co stanowi treść nieustającej mojej troski i mojej codziennej modlitwy.
24 grudnia
„Janosik” nr specjalny, z 24 grudnia 1988.